Abbaye de Neumünster, sala Roberta Kriepsa, godzina 17.00. 180 minut przed koncertem. Na scenie Dikanda dopieszcza dźwięki. Udało się – próba skończona. W garderobie muzycy witają mnie serdecznie. W końcu z Anną Witczak – leaderką zespołu – siadamy na wygodnej sofie, uśmiechamy się do siebie i zaczynamy rozmowę…
K.K.: Aniu, bardzo dziękuję, że zgodziłaś się z nami porozmawiać, że znalazłaś czas. Spotykamy się na chwilę przed koncertem. Wasze koncerty to niesamowita, energetyczna i emocjonalna przygoda z muzyką. Czy tak będzie i tym razem? Co nas dzisiaj czeka?
A.W.: Przepięknie to powiedziałaś. Mam nadzieję, że dokładnie tak będzie. Właśnie energetyczne, emocjonalne spotkanie z muzyką. Gramy ze sobą już 17 lat i cały czas się przejmujemy, cały czas szukamy tej świeżości przeżywania. Cieszymy się, że możemy grać nie tylko w Polsce, ale i za granicą, bo wtedy słowa nie są takie ważne, tylko emocjonalne odbieranie muzyki.
K.K.: Wymyśliłaś nazwę zespołu – Dikanda, a później okazało się, że słowo to w języku jednego z afrykańskich plemion oznacza rodzinę, o czym wcześniej nie wiedziałaś. Jak wspomniałaś, gracie ze sobą już 17 lat. Czy czujecie się rodziną?
A.W.: Siłą rzeczy tak. Czujemy się rodziną, ale też każdy z nas ma swoje życie. Dla mnie moja rodzina jest najważniejsza i, jak Bóg da, będzie do końca życia.
Dikanda jest jak otwarta księga, a wspólne dotykanie dźwięków, wyrażanie siebie, jest czymś tak osobistym, intymnym. Wiele godzin spędzonych w busie, w hotelach, na próbach i koncertach. Uczestniczymy w swoich życiach. Wspólnie przeżywamy rodzinne uroczystości, narodziny czy śmierć kogoś bliskiego. To wszystko się zazębia i nie da się tego rozdzielić! Można spokojnie powiedzieć, że jest to rodzaj rodziny. Po tych 17 latach mamy dla siebie dużo wzajemnej akceptacji, znamy swoje charaktery, słabości…
K.K.: Przygotowując się do rozmowy, odwiedziłam waszą stronę internetową i znalazłam wiele wpisów fanów. I tak np. Mariusz pisze: „…od kiedy posłuchałem was po raz pierwszy, jestem zaczarowany tymi dźwiękami… Przenoszą mnie w inny, lepszy rodzaj postrzegania tego, co dzieje się dookoła…”.
A.W.: I to bez alkoholu [śmiech].
K.K.: To jest najlepsza recenzja, jakiej artysta mógłby sobie życzyć! Wprowadzacie swoją muzyką dużo światła w życie swoich słuchaczy. Macie tego świadomość?
A.W.: Powiem szczerze, że tak. Docierają do nas różne słowa, a czasami nie potrzeba słów, bo to widać. Ostatnio była właśnie taka sytuacja – dwóch panów na wózkach siedziało w pierwszym rzędzie. Miałam okazję z nimi później porozmawiać, ale podczas koncertu, ponieważ siedzieli tak blisko, doskonale widziałam ich oczy, mogłam z nich wiele wyczytać!
Przeżyliśmy też dużo wzruszających chwil. Kiedyś po koncercie kłóciliśmy się o dźwięki, rytmy, o to, co naszym zdaniem nam nie wyszło i nagle kłótnię przerwał nam pewien pan. Przyszedł i powiedział, że chociaż nie jest fanem takiej muzyki, to jednak przyszedł na koncert i zrobił to dla żony. Zapytaliśmy, gdzie jest żona? A on mówi, że żona nie żyje! Zmarła kilka miesięcy wcześniej, ale kiedy odchodziła, poprosiła o nasze płyty i słuchała ich na słuchawkach. Nasza muzyka towarzyszyła jej przy umieraniu. Wtedy uświadomiliśmy sobie, że nasza kłótnia o dźwięk jest brakiem pokory, że nie to jest najważniejsze! Oczywiście to nie zwalnia nas z pracy i dążenia do jak największego profesjonalizmu, ale jednak nie za cenę emocji, tego czucia. Kiedy indziej pewien pan przyszedł i powiedział, że chociaż żona bardzo chciała przyjść na nasz koncert, to nie mogła, bo leży chora. Więc na drugi dzień wstaliśmy dwie godziny wcześniej, nadłożyliśmy 100 km, jadąc do innego miasta, zrobiliśmy taką rundkę. Wpadliśmy niespodziewanie z instrumentami i zagraliśmy dla niej koncert w domu.
K.K.: Niesamowite! Jak ta kobieta to przeżyła?
A.W.: Płakaliśmy wszyscy. Ale to są takie ekstremalne sytuacje. My dzięki temu, że ludzie chcą nas słuchać, dostajemy wiele, nie wiem nawet, czy nie więcej niż oni. Dzięki temu mamy możliwość żyć pięknym życiem, chociaż czasem trudnym, ale naprawdę pięknym. Ludzie wyczuwają, bo są mądrzy, że to nie jest coś wyuczonego, czują, że dajemy z siebie wszystko. Dla nas muzyka czasem jest też terapią, bo przecież w życiu każdego z nas też zdarzają się trudne chwile. A przez muzykę możemy wyrażać swoje tęsknoty, swój ból, ale i swoją radość.
K.K.: Wasze emocje są szczere, to jest wręcz namacalne.
A.W.: Tacy jesteśmy [śmiech].
K.K.: Aniu, tworzysz utwory w wymyślonym języku dikandisz, który ma uruchamiać wyobraźnię. Czy możesz powiedzieć, jak wygląda proces powstawania takich utworów?
A.W.: To się dzieje bardzo naturalnie. Robię to od dzieciństwa i nigdy z tego nie wyrosłam. Po prostu, kiedy powstaje muzyka, czasem czuję, że jest tylko na instrumenty, a czasem słyszę, że ta muzyka daje mi historię, którą chcę opowiedzieć. I kiedy mam w głowie tę historię, to słowa narzucają się same. Różne, w zależności od emocji.
K.K.: W waszym repertuarze znajdują się również utwory w językach Europy Środkowo-Wschodniej, słychać zarówno wpływy bałkańskie, jak i afrykańskie, a nawet orientalne. W jakim klimacie czujecie się najlepiej?
A.W.: Teraz większość pieśni to są już nasze kompozycje. Wcześniej dużo inspirowaliśmy się muzyką tradycyjną. Muzyka cygańska, z różnych stron, chyba inspiruje nas najbardziej. Ale w każdym z nas tkwią przeróżne fascynacje i nie jest to tylko muzyka etniczna. Można usłyszeć, zwłaszcza w grze naszego gitarzysty, dużo jazzu. Z kolei wokalistka Kasia Bogusz bardzo lubi Bliski Wschód. Nakręcają nas też rytmy, które związane są z rytmami ziemi. Każdy z nas szuka siebie w tym wszystkim.
K.K.: Macie na swoim koncie pięć, a w zasadzie sześć płyt. Właśnie ukazał się najnowszy krążek „Rassi”. Jaka jest ta płyta? W jaką podróż zabieracie nas tym razem?
A.W.: Oj, to są najtrudniejsze pytania, kiedy człowiek ma opowiadać o swojej twórczości. Mogę powiedzieć, że na tej płycie, w porównaniu do wcześniejszych, są nowe brzmienia, takie jak syntezator gitarowy czy elektroniczny bęben. Daje to nową ciekawą przestrzeń. Czy ta płyta jest spokojniejsza? Tego bym nie powiedziała, jest chyba bardziej dorosła, dojrzała – ma energię bardziej czterdziesto- niż dwudziestolatków. Taka do wzruszania się, do poprzeżywania, ale i do potańczenia.
K.K.: Jesteście w ciągłej podroży, muzycznie i praktycznie. Graliście już w wielu krajach, czy jest miejsce, w którym gra się wam najlepiej?
A.W.: Nie, nie rozgraniczałabym tego na kraje. Dla nas każde miejsce, każdy koncert to jest wydarzenie, dlatego zawsze się stroimy, ładnie malujemy, tak jakbyśmy szli na czyjeś urodziny, to jest święto. Zawsze dobrze nam się gra tam, gdzie od organizatorów czujemy troskę, serce, gdzie jesteśmy ciepło przyjmowani, gdzie można uzyskać dobry dźwięk i światło. Są oczywiście miejsca egzotyczne, jak np. Indie, gdzie mogliśmy spotkać się z innym światem, inną kulturą, ale czy w takich miejscach gra się lepiej czy gorzej, tego nie powiem.
K.K.: Jakie są najbliższe plany zespołu Dikanda?
A.W.: Najbliższy plan jest taki, żeby dokończyć szczęśliwie tę trasę. Mamy jeszcze kilka koncertów w Niemczech, w Polsce i na Słowacji. Dotrzeć szczęśliwie do domu. Później przynajmniej dla kilku osób w zespole będzie ważny czas. Czekają nas Święta Wielkiej Nocy, Pan Bóg zmartwychwstanie po raz kolejny i będziemy na pewno to świętować. Tydzień później kanonizacja naszego papieża; będziemy przeżywać to wydarzenie, część z nas na pewno. A później zaczyna się czas open air-ów, czyli czas spotkań na świeżym powietrzu, koncerty, festiwale.
K.K.: Aniu, tak na koniec, czy mogłabyś pozdrowić czytelników polska.lu w języku dikandisz?
A.W.: Nie [śmiech]. Wiesz, to nie jest język sam w sobie. Nie jest tak, że coś tak po prostu wypowiem. Natomiast z przyjemnością zrobię to po polsku – bardzo serdecznie pozdrawiam Czytelników polska.lu!
K.K.: Mam nadzieję, że dzisiejsze spotkanie z luksemburską publicznością wygeneruje dużo pozytywnej energii, że będziecie nas ciepło wspominać i chętnie do nas wracać. Dziękuję bardzo za rozmowę.
A.W.: Dziękuję bardzo.
PS. Dziękujemy naszemu fotografowi – Łukaszowi Koźmie realizacje tej sesji zdjęciowej. Koncert Dikandy zorganizowany został przez Folk Clupp Letzebuerg asbl przy wsparciu medialnym polska.lu