NASZE PUBLIKACJE

Ambasadorka Polskiej Szkoły z siedzibą w Luksemburgu

Ambasadorka Polskiej Szkoły z siedzibą w Luksemburgu

Dziennikarz, krytyk filmowy i teatralny, animator zycia kulturalnego Polonii, organizator wielu imprez kulturalnych, warsztatów twórczych dla dzieci i młodzieży, przeglądów filmu polskiego, spotkań z gwiazdami polskiego kina i teatru, przede wszystkim jednak – nauczyciel i pedagog. Wychowawca pokoleń młodzieży polskiej mieszkającej w Belgii, obecnie zaś polonistka w Szkole Europejskiej w Luksemburgu. Pani Anna Kos, bo o niej tu mowa, w roku 2008 otrzymała z rąk Ministra Edukacji Narodowej RP tytuł Ambasadorki Polskiej Szkoły – pierwsze takie wyróżnienie w historii polskiego szkolnictwa. Rozmawialiśmy z nią o życiu na emigracji, o przeszłości i teraźniejszości edukacji polskiej w Belgii i Wielkim Księstwie oraz o tym czym jest Szkoła Europejska dla młodzieży polskiej w Luksemburgu i czym dla Szkoły Europejskiej są jej polscy wychowankowie. 

Marcin Wierzbicki: Do Luksemburga trafiła Pani z Brukseli. A do Brukseli...? 

Anna Kos: Do Brukseli przyjechałam w 1978 roku, tuż po skończeniu studiów. Na studiach pracowałam w Teatrze Polskim w Poznaniu, potem krótko w Wytwórni Filmów Telewizyjnych w Warszawie. Jeden z moich przyjaciół wyjeżdżał do Belgii i zaproponował mi wyjazd na krótki odpoczynek. Wyjechałam sobie odpocząć… i tak zostałam przez 30 lat. Początkowo zamierzałam napisać doktorat, którego, niestety, nie skończyłam z bardzo prostego powodu. W międzyczasie wyszłam za mąż, wkrótce potem nagle zmarł mój mąż, mój syn miał zaledwie 5 miesięcy. Musiałam zająć się zarabianiem pieniędzy. To wszystko zbiegło się jeszcze ze stanem wojennym w Polsce. Nie miałam w zasadzie wyboru, zostałam w Belgii na stałe. 

MW: Znalazła Pani od razu pracę w swoim zawodzie? 

AK: W tamtych czasach pracy dla polonistów nie było. Nawet nie marzyłam, by w tym zawodzie pracować. Zaczęłam od dziennikarstwa, współpracując z sekcją polską chrześcijańskich związków zawodowych w Belgii, które wydawały wówczas miesięcznik zatytułowany „Praca”. Potem był „ Nasz Głos” – kwartalnik wydawany w Belgii, w którym przez 10 lat pełniłam funkcję redaktora naczelnego. Pisałam do gazet w Polsce, m.in. do „Świata Kobiety”, „Sukcesu” i „Przekroju”, a w pewnym okresie niemal codziennie przygotowywałam informacje do „Życia Warszawy”. Współpracowałam też z radiem „Eska”. Przez kilka lat wydawałam miesięcznik, który nazywał się „Pol Echo”, następnie byłam redaktorem naczelnym „Tak”, wydawanego w Holandii, ale przeznaczonego dla krajów Beneluksu, współpracowałam z „Głosem Katolickim” w Paryżu, „Sceną Polską” w Holandii. Kiedy byłam redaktorem naczelnym „Pol Echa” przyszła do mnie koleżanka, która była kierownikiem Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Ambasadzie w Brukseli i poprosiła, abym zajęła się nauczaniem w klasie maturalnej. To było w zasadzie kilka godzin; 3–6, ale później dostałam już dwie klasy i w ten sposób coraz bardziej angażowałam się w pracę pedagogiczną, która stopniowo zaczęła pochłaniać coraz więcej mojego czasu, aż w końcu świadomie zdecydowałam się jej poświęcić. Zresztą, wtedy też w Luksemburgu został otworzony Szkolny Punkt Konsultacyjny… 

MW: Czyli mówimy o latach dwa tysiące… 

AK: Nie. Znacznie wcześniej. Nie pamiętam dokładnie, ale był to pierwszy rok pracy w Luksemburgu ks. Henryka Kruszewskiego (1994 r. przyp. red.), chyba początek lat 90-tych. Przy Polskiej Misji Katolickiej został otworzony SPK. Nie było wtedy w Luksemburgu Ambasady, toteż punkt podlegał od strony formalnej Zespołowi Szkół w Brukseli, a ja z panią dyrektor Zespołu przyjeżdżałyśmy dwa razy w miesiącu na konsultacje z klasami starszymi. Niestety, rodzice protestowali przeciwko takiej formule szkoły, argumentując, że realizacja polskiego programu nauczania jest ogromnym obciążeniem dla ich dzieci. Optowali raczej za szkołą polonijną, która podtrzymuje znajomość języka polskiego, ale która nie zmusza uczniów do realizacji programów. 

 
Stoisko z polskimi specjałami zorganizowane przez polską sekcję 
w roku bieżącym w Szkole Europejskiej z okazji Święta Narodowego 3 Maja. 
Na zdjęciu z lewej – ks. Henryk Kruszewski, w środku – p. Anna Kos.


MW: I to był powód wstrzymania działalności szkoły? 

AK: Szkoła nie została rozwiązana. Zarząd nad nią przejął ks. Kruszewski, zmieniając jej status, właśnie na szkołę polonijną. Ja zresztą już wtedy w Luksemburgu nie pracowałam, bo w tym czasie został otwarty SPK w Antwerpii. W środy pracowałam w Brukseli, a w soboty w Antwerpii. W pewnym momencie byłam nawet kierownikiem tego punktu. 

MW: W międzyczasie tamte szkoły niezwykle się rozrosły. 

AK: Oczywiście. Ta w Brukseli liczy sobie dziś około 800 uczniów, w Antwerpii przeszło 400. W pewnym momencie zaczęto otwierać w Szkołach Europejskich sekcje polskie. Wtedy otrzymałam propozycję nauczania w Szkole Europejskiej w Luksemburgu. Przyjechałam tutaj z przekonaniem, że będą to pewnie 2–3 godziny tygodniowo, ale samo doświadczenie pracy w takiej instytucji bardzo mnie interesowało. Szybko okazało się, że jest to 12 godzin tygodniowo, a w ubiegłym roku miałam ich już 28. W końcu jednak musiałam dokonać wyboru i z bólem serca rozstałam się z moimi uczniami w Brukseli. W Luksemburgu czekały na mnie zupełnie inne wyzwania i doświadczenia, a ja strasznie nie lubię wpadać w rutynę. Tu uczestniczyłam w tworzeniu czegoś od początku. 

MW: Pamiętam film zrealizowany kilka lat temu przez TV Polonia pt. „Polonusi w Luksemburgu”, dokumentujący pierwszy rok istnienia sekcji polskiej w Szkole Europejskiej. Z zaprezentowanych w nim wypowiedzi uczniów bił entuzjazm, wiem jednak, że były to bardzo trudne czasy dla sekcji polskiej. Klas gimnazjalnych jako takich nie było, a w szkole podstawowej dzieci na różnym poziomie wiekowym uczyły się w jednej, łączonej klasie. W chwili obecnej sekcja polska rozwija się niezwykle. 

AK: Sądzę, że przyszłość tej sekcji tak naprawdę jest dopiero przed nami, aczkolwiek postęp już dziś jest ogromny. W pierwszym roku miałam zaledwie czterech uczniów, uczyłam sama przez cztery lata w szkole średniej. W tej chwili uczniów jest ponad 30. Dziś uczy czterech nauczycieli. Liczę, że będziemy dopiero mogli się rozwinąć. Nie tylko liczebnie, ale przede wszystkim pokazując, jak potrafimy pracować i zaistnieć, jako część tej wielkiej międzynarodowej społeczności kilku tysięcy uczniów. Już teraz mogę powiedzieć, że ze wszystkich sekcji językowych sekcja polska jest chyba najbardziej widoczna. Dodam nawet, że ponoć mamy w szkole najładniejszą pracownię. Jest tak dlatego, że po prostu sami się o to staraliśmy. Oczywiście sama szkoła przeznacza pewne środki na tego typu cele, ale też trzeba wiedzieć, do jakich drzwi należy zapukać po wsparcie i przede wszystkim mieć zapał i motywację, by to zrobić. Proszę sobie wyobrazić, jaka była nasza radość w ubiegłym roku, kiedy Fundacja Semper Polonia przysłała nam komputer, telewizor, antenę satelitarną, fotokopiarkę, dwie drukarki, masę książek, plakatów, różnego rodzaju afisze. W tym roku dostaliśmy laptopy, drukarki, kolejny projektor i wideoprojektor, liczne słowniki, encyklopedie, DVD i różne książki. Naszą obecność w szkole akcentujemy także udziałem w uroczystościach takich jak Święto Narodowe, Dzień Nauczyciela – który, jak się okazuje, obchodzi się jedynie w Polsce; tu nie ma takiego święta i pomysł ten bardzo się tutaj spodobał. 

 
Dobrze wyposażona klasa, aktywni uczniowie. 
O czym więcej marzyć może nauczyciel? :)


Nasi uczniowie już się wykazują sukcesami: w ubiegłym roku w konkursie naukowym wygrała dwójka polskich dzieci, zaś w konkursie e-Learning pośród trojga finalistów dwoje było Polakami. Informacje o wszystkich tego typu konkursach zawsze zamieszczam na tablicy w klasie, zachęcając uczniów do udziału w nich. Ja sama też w różnych konkursach uczestniczę. Moja ostatnia nagroda została przyjęta w szkole bardzo dobrze, bo dla większości kadry pedagogicznej już sam konkurs był wyrazem szacunku do zawodu nauczyciela w Polsce.  

MW: Ambasadorka Polskiej Szkoły, bo taki tytuł otrzymała Pani w konkursie na „Nauczyciela Roku 2008” w Polsce, to wspaniałe wyróżnienie, to także wyraz zaufania, no i niezwykła motywacja do dalszych działań. 

AK: Muszę Panu powiedzieć, że mnie w tym konkursie tak naprawdę największą przyjemność sprawiły listy i opinie rodziców i dzieci, w większości wypadków moich absolwentów, i przyznam szczerze, że kiedy dostałam wszystkie do ręki, czytałam je pół nocy i ze wzruszenia płakałam. 

Wracając do nagrody – byłam bardzo zadowolona, że organizatorzy, jak mi powiedzieli – zaskoczeni moją kandydaturą – postanowili wymyślić nowy tytuł. Już na zawsze będę więc figurowała w annałach polskiej oświaty jako pierwsza „Ambasadorka Polskiej Szkoły”. Mam jednak nadzieję, że będzie to tytuł przyznawany rokrocznie, a nagroda stanie się prestiżowym wyróżnieniem dla nauczycieli polskich pracujących poza granicami kraju. Jest ich wielu; to bardzo ważne, aby zwrócić uwagę na ich pracę. 

 
Dyplom nadania p. Annie Kos 
tytułu Ambasadorki Polskiej Szkoły


MW: Listy te są niesamowicie wzruszające, to prawda. Jeden z nich wzbudził we mnie refleksję-pytanie: jak się to robi? Jak pobudza się takie emocje w uczniach – z jednej strony głębokie poczucie polskości, z drugiej zamiłowanie do polskiej kultury, historii i literatury? 

AK: Kiedy wracałam z konkursu w Polsce, czytałam w samolocie wywiad z panią minister Hall, w którym proponowała wprowadzenie dwóch godzin dodatkowych dla nauczyciela, poświęconych głównie na problemy wychowawcze. Bardzo mi się podobało, kiedy mówiła, że nauczyciel powinien umieć zwrócić uwagę na każde dziecko. Ja staram się w każdym dziecku zauważyć coś dobrego. Jeżeli dziecku się coś nie udaje, to znaczy, że jest jakiś problem. Moim obowiązkiem jest do niego dotrzeć. Nie powiem, że mi się zawsze udawało, ale bardzo często trafiałam w sedno sprawy i takie dziecko dalej rozwijało się w sposób niewiarygodny. To jest chyba największa satysfakcja nauczyciela. 

Cieszą mnie uczniowie zdolni i pracowici. Staram się rozwijać ich zainteresowania, zachęcać do udziału w konkursach, do czytania czegoś innego poza lekturami szkolnymi. Staram się też prowadzić lekcje w ten sposób, żeby wiedzieli, dlaczego uczymy się tego języka, dlaczego czytamy książkę taką, a nie inną, pokazać im, jaki to ma związek z ich życiem. Przyznam szczerze, że czytając listy moich uczniów, sama byłam zaskoczona, że niektórzy dzięki mnie pokochali poezję. Niestety, nie udało mi się jeszcze w Luksemburgu, póki co, tak naprawdę pozwolić się moim uczniom rozwijać. Jest ich ciągle trochę za mało. Marzy mi się polski teatr szkolny, bo ja na przykład uważam, że ogromną rolę odgrywa w wykształceniu teatr szkolny. To daje dziecku ogromne możliwości rozwoju… 


 
Karta z prowadzonej przez p. Annę Kos i jej wychowanków 
Kroniki szkolnej. Dokumentacja ważnych wydarzeń z życia szkoły 
oraz dorobku naukowego i artystycznego uczniów polskiej sekcji.


MW: …przede wszystkim wyrażania siebie… 

AK: …tak, wyrażania siebie. Wszędzie, gdzie uczyłam, otwierałam teatr i organizowałam różnego rodzaju warsztaty artystyczne. Na ostatnie nawet udało mi się dostać 30 tys. euro z funduszy europejskich – wtedy zorganizowałam warsztaty dla dzieci polskich z Polski, Holandii, Węgier i Belgii, zaproponowałam również wzięcie udziału grupie niepełnosprawnych z Polski. Było około stu osób – odbyły się warsztaty dziennikarskie, prowadzone przez dwóch zawodowych dziennikarzy, telewizja, a młodzież brała udział w kręceniu reportaży, które później trafiły na antenę. To było w Jodoigne pod Brukselą. Udało mi się wynająć bardzo tanio pałacyk będący internatem, otoczony ogromnym ogrodem. Warsztaty plastyczne były prowadzone przez dwóch zawodowych malarzy, warsztaty teatralne – przez aktora i panią reżyser. Były także zajęcia taneczne. I oczywiście na koniec odbył się wspólny spektakl – genialny! Chciałabym takie warsztaty powtórzyć tutaj. Czekam z niecierpliwością, żeby było nas trochę więcej, bo trzeba to realizować jednak na pewnym poziomie wiekowym, nie mogę łączyć pracy dwunastolatków z osiemnastolatkami. 

MW: Ale może warto wyjść poza Szkołę Europejską, myślę, że młodzieży polskiej czy polskojęzycznej w Luksemburgu znalazłoby się odpowiednio dużo? 

AK: Przyznam szczerze, że nie pomyślałam o tym, a faktycznie jest to niezły pomysł. 

MW: Szkoła Europejska ma własny program nauczania. Pani uczniowie korzystają jednak z podręczników przeznaczonych dla systemu edukacji w Polsce...  

AK: Właśnie. To problem, ale może nie aż tak poważny, bo w Polsce jest w tej chwili tak duży wybór podręczników, że jest z czego wybierać. Pierwszy program, na którym pracowaliśmy, bardzo szybko oceniliśmy jako zbyt trudny, szczególnie dla uczniów klas młodszych. Został on zmieniony przez nas – grupę nauczycieli ze Szkół Europejskich z Luksemburga, Brukseli, Karlsruhe, Monachium. I ten program jest przystosowany do warunków, w jakich uczymy, do wieku młodzieży. Jest on czymś pośrednim między tym, co obowiązuje z Polsce, a tym, czego wymaga się w Szkołach Europejskich. Wszystkie inne przedmioty uczone są według programu Szkół Europejskich. 


MW: Dziecko uczy się historii Europy zamiast historii Polski? 

AK: W programie nauk humanistycznych jeden semestr poświęca się na naukę historii kraju ojczystego. Ale z kolei my, poloniści, uczymy języka polskiego z elementami historii. Zawsze zresztą uczyłam języka polskiego w połączeniu z historią kraju, z filozofią, kontekstami kulturowymi. Nie zdarzyło mi się omawianie jakiegokolwiek dzieła bez ukazania kontekstu, w jakim to dzieło powstało, a kontekst to przede wszystkim historia, a także sztuka – malarstwo, muzyka, teatr, film. 

Ważne jednak, by zrozumieć, iż zadaniem Szkoły Europejskiej jest zapewnienie uczniom edukacji na poziomie międzynarodowym. Większość uczniów naszej szkoły wychodzi z dobrą znajomością trzech języków, bez względu na to, jaką kończą sekcję językową. Irytowały mnie dyskusje nad celowością otworzenia sekcji polskiej. Nie wszyscy rodzice biorący w niej udział zastanowili się, na czym im zależy: nad tym, żeby dziecko się rozwijało dobrze, żeby miało wszystkie szanse i możliwości świetnego rozwoju psychologicznego, czy nad tym, żeby znało dobrze język obcy? Ponadto wydaje mi się, że przez najbliższe jeszcze dziesięć, może piętnaście lat, perspektywy rozwoju zawodowego będą wyższe w Polsce niż tutaj, na Zachodzie. Biorąc jako przykład choćby moich absolwentów – wielu z nich wraca do Polski i dzięki znajomości języka polskiego (oraz obcych) dostaje pracę kilkakrotnie lepszą, niż dostaliby tutaj. Poziom nauczania w sekcji polskiej Szkoły Europejskiej potwierdzają także rezultaty, jakie na maturze uzyskali nasi uczniowie. Warto też dodać, iż w porównaniu ze szkołami prywatnymi, jakie istnieją w Luksemburgu, to wcale nie jest droga szkoła, opłaty roczne kształtują się w granicach 1.500 – 4.000 €, a więc taniej, niż w Szkole Międzynarodowej. 

Wracając do kwestii podręczników – obecnie MEN pracuje na nową podstawą programową oraz wirtualnym podręcznikiem do nauki języka polskiego dzieci polskich mieszkających poza granicami kraju. Zaproszono mnie do współpracy nad tym projektem. Praca w grupie ekspertów nad tym projektem jest fantastyczna. To kolejne, ciekawe doświadczenie zawodowe. Szczególnie cieszy mnie ten wirtualny podręcznik. 

MW: Nowy podręcznik będzie skierowany do szkół polskich za granicą, nie tylko do Szkół Europejskich? 

AK: Właśnie przede wszystkim do wszystkich polskich szkół poza granicami kraju. Liczę jednak, że będzie tak zrobiony, iż będzie można z niego korzystać we wszystkich, także w Szkołach Europejskich. 

MW: Jaka jest specyfika nauczania w szkołach polonijnych (sobotnich) w porównaniu do regularnej edukacji w sekcji polskiej Szkoły Europejskiej. Czy to są systemy w ogóle przystawalne? 

AK: Systemy te nie są porównywalne i naprawdę zależy to od kraju, od częstotliwości spotkań i od tego, jak zespoły, jak punkty konsultacyjne mogą uczyć. W niektórych jest to raz, w innych dwa razy w tygodniu. Oczywiście, jeśli dziecko uczy się języka polskiego raz w tygodniu, i to w soboty, to trudno od niego oczekiwać, żeby realizowało kompletny program polski, bo trzeba mieć świadomość, jak bardzo jest obciążone. I nie można wymagać od niego za dużo, bo można tylko zniechęcić go do nauki. Nowy program będzie dawał możliwość nauki na różnych poziomach w tej samej grupie wiekowej. Z czasem być może zostaną podpisane umowy z różnymi krajami i nauczanie języka polskiego będzie wyglądało podobnie, jak we Francji, gdzie można uczyć języka polskiego w normalnym systemie nauczania, pod warunkiem że jest odpowiednia ilość dzieci. Myślę, że to by było dla dzieci najlepsze. W Szkole Europejskiej dzieci mają luksusowe warunki i zachęcałabym każdego, kto ma wątpliwości, do jakiej szkoły wysłać dziecko, aby zapisał je do Szkoły Europejskiej. Możliwość nauczania w języku ojczystym jest z punktu widzenia psychiki dziecka rzeczą niezwykle ważną. 


MW: Jednym z poważniejszych problemów, z jakimi stykają się nauczyciele Szkolnych Punktów Konsultacyjnych, są skrajnie zróżnicowane oczekiwania rodziców uczniów uczęszczających do tej samej klasy. Niektórzy rodzice, wiążący przyszłość swoją i swojego dziecka z Polską, naciskają na to, by otrzymywało jak najwięcej wiedzy. Inni pragną jedynie, by szkoła rozwijała w dziecku poczucie polskości poprzez umiejętność posługiwania się językiem polskim, natomiast niekoniecznie z całym bagażem wiedzy dodatkowej. 

AK: Przygotowywana właśnie podstawa i program problem ten rozwiążą. W tej samej szkole dzieci w tym samym wieku będą mogły wybrać sobie stopień trudności nauki. W zależności od potrzeb i oczekiwań rodziców. Więcej, dziecko będzie mogło ewentualnie przejść na wyższy lub niższy poziom. Szkoła będzie mogła zapewnić minimum i maksimum programowe, to ostatnie zbliżone do wymagań krajowych. Zawsze jednak ktoś, kto będzie chciał zapewnić swojemu dziecku nauczanie w języku polskim na najwyższym poziomie, będzie mógł posłać je do sekcji polskiej Szkoły Europejskiej. 

MW: Odchodząc, na koniec, od tematyki edukacyjnej: jak Pani z perspektywy całego swojego doświadczenia i ocenia Luksemburg jako miejsce do życia, jako miejsce dla Polaków, ale także jako miejsce w Europie?  

AK: Często słyszę, jak niektórzy, przystępując do egzaminów na stanowiska w instytucjach Unii Europejskiej, mówią: „Nie, tylko nie Luksemburg, bo tam nie ma żadnego życia kulturalnego”. Nieprawda! Należy takie myślenie zweryfikować. Bo jeśli człowiek chce iść do kina czy do teatru, to nie przeraża go mała liczba takich placówek. Liczy się jakość. Młodzież też często mówi, że tu nie ma gdzie wyjść, a to nieprawda, bo jak pytam, to okazuje się, że gdzieś jednak wychodzą. Przyznam szczerze, że jedyne, co mnie powstrzymuje od przeprowadzki do Luksemburga, to przyzwyczajenie – dom i rodzinę mam 180 km stąd, a do podróży można przywyknąć. Dla mnie jest to czas refleksji, spokoju. Jadąc, odpoczywam sobie psychicznie po lekcjach. Wszędzie można sobie zorganizować życie. To nie znaczy, że należy się zamykać w gettach, ale trzeba mieć kontakt z własną kulturą, korzystać z tego, że się ją rozwija i że można ją pokazać innym. Byłam bardzo szczęśliwa ostatnio, gdy jedna z koleżanek szkolnych powiedziała: „Byłam na wystawie bardzo pięknych polskich dzbanów”.  

MW: Tutaj, podczas Festiwalu Kultury Polskiej? 

AK: Tak. Festiwal Kultury Polskiej to pomysł genialny! Pracując w Brukseli zajmowałam się organizowaniem podobnych imprez kulturalnych; pokazów nowych filmów zrealizowanych w Polsce, przedstawień teatralnych itp. Zawsze zapraszałam przy tej okazji ludzi związanych w Polsce z filmem i teatrem. Była to dla mnie frajda, bo w Polsce żaden reżyser nie ma czasu spotykać się z publicznością, tymczasem moi uczniowie mogli siedzieć sobie z Wajdą, pić kawę z Olbrychskim, na lekcje przychodził Siemion, Kolberger uczył aktorstwa, Nardelli tańca i tak dalej. Tego na pewno nie udałoby mi się zrobić w Polsce. Myślę zresztą, że właśnie tu możemy zrobić bardzo dużo. Jestem zdecydowanie zwolennikiem organizacji imprez nie wyłącznie dla Polaków, lecz także dla innych. Zawsze, kiedy sprowadzałam film, dbałam, aby był on z wersją dwujęzyczną, proponując moim uczniom: „Zaproście kolegę Belga, to jest świetny film, będzie mu się podobał, zrozumie coś z kultury polskiej”.  

MW: Właśnie coś takiego chcieliśmy zainicjować Festiwalem Kultury Polskiej i Festiwalem Filmowym. Zostały one bardzo dobrze przyjęte i wygląda na to, że kontynuacja tych projektów byłaby wielce pożądana. Mam nadzieję, że wspólnymi siłami. 

AK: Włączę się, Panie Marcinie! 

MW: Bardzo dziękuję za rozmowę.