- Dysleksja jest problemem dotyczącym całkiem sporej grupy osób. Rzecz w tym, że nie każdy zdaje sobie z tego faktu sprawę. Może właśnie dlatego tak trudno o zrozumienie i pomoc ludziom, których ten problem bezpośrednio dotyczy – dzieciom z dysleksją, ich rodzicom a także osobom dorosłym, które dopiero w późniejszym wieku dowiedziały się, gdzie tak naprawdę kryje się przyczyna ich edukacyjnych problemów z przeszłości. O tym jak żyć z dysleksją na co dzień opowiada prof. zw. dr hab. Marta Bogdanowicz, dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Gdańskiego, wiceprzewodnicząca Polskiego Towarzystwa Dysleksji oraz Europejskiego Towarzystwa Dysleksji, która tydzień temu przyjechała do Luksemburga, by wygłosić wykład nt. „Ocena ryzyka dysleksji w modelu diagnozowania dysleksji rozwojowej” ( http://www.polska.lu/viewtopic.php?t=7113 )
Iwona Pikora: Jest Pani uważana za największą polską specjalistkę, wręcz absolutny autorytet od spraw dysleksji. Jak zaczęła się Pani przygoda z dysleksją?
Prof. Marta Bogdanowicz: Moja przygoda z dysleksją zaczęła się od przeżycia tzw. dysonansu poznawczego już w pierwszych tygodniach od podjęcia pracy zawodowej w roli psychologa klinicznego dziecka w Poradni Psychologicznej dla Dzieci i Młodzieży w Gdańsku. Otóż odkryłam, iż nie rozumiem, co powoduje, że inteligentne dzieci trafiające do mojej poradni nie potrafią się nauczyć tak prostej – jak mi się wtedy wydawało – rzeczy jak czytanie. Ukończyłam Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, jeden z najstarszych w Europie, bo o ponad 600-letniej tradycji kształcenia, lecz nie usłyszałam niczego, co pomogłoby mi wyjaśnić tę fascynującą zagadkę. Wówczas moja koleżanka przywiozła mi z Pragi czeskiej książkę autorstwa prof. Zdenka Matějčka i jego zespołu. Przy pomocy przedwojennego słowniczka mojego ojca, który się uchował dzięki temu, że Kraków cudem ocalał podczas wojny, tłumaczyłam książkę, ucząc się jednocześnie języka czeskiego. W tym czasie dotarła też do mnie książka prof. Haliny Spionek z Uniwersytetu Warszawskiego, w której przedstawiła swoje doświadczenia dotyczące skutków nieprawidłowego rozwoju psychomotorycznego dziecka. I tak od ponad 40 lat niezmiennie mnie ta dziedzina fascynuje.
IP: Pochodzi Pani z Krakowa, tam też Pani studiowała, jak więc znalazła się Pani w Gdańsku?
MB: Moja rodzina pochodzi z Krakowa i Lwowa. Jestem drugim pokoleniem psychologów – moi rodzice poznali się na studiach psychologicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Gdy tuż po wojnie, uciekając przed reżimem komunistycznym Związku Radzieckiego, zjechała do nas część rodziny ze Lwowa i trudno było żyć w jednym małym mieszkaniu, zapadła decyzja o konieczności znalezienia nowego miejsca zamieszkania. W ten sposób ostatecznie dotarliśmy do Gdańska. Tu w szkole spotkałam mojego przyszłego męża, którego rodzina pochodziła z Warszawy, wówczas niemal całkowicie zniszczonej, i ze Stanisławowa (dzisiejsza Ukraina). I w ten sposób utworzyliśmy „typową gdańską rodzinę”.
Moja córka urodzona już jako gdańszczanka to kolejne pokolenie psychologów. Zajmuje się szkoleniem nauczycieli języka angielskiego, jak uczyć dzieci dyslektyczne i obecnie pisze nową książkę na ten temat. Jako że sama jest osobą z dysleksją (skompensowaną dzięki wieloletniej pracy terapeutycznej), umie i uwielbia to robić, jako nauczycielka angielskiego. Ukończyła też filologię polską. Obecnie oddała recenzentom swoją pracę doktorską na temat osób dorosłych z dysleksją.
IP: Pracuje Pani w Instytucie Psychologii, jest wykładowcą, prowadzi Pani działalność społeczną, była Pani przez 9 lat dyrektorem Instytutu Psychologii – w jaki sposób godzi Pani te funkcje? Poza tymi wszystkimi stałymi zajęciami pisze Pani także prace z zakresu psychologii dziecięcej – opublikowała ich Pani ponad 300. Jest także Pani autorką scenariuszy i redaktorem polskich wersji filmów o dysleksji. To bardzo dużo zajęć jak na jedną osobę. Ma Pani jeszcze czas dla rodziny? Jak ona to znosi?
MB: Tak, to kwestia wielkich i nieustających kompromisów. Na szczęście udało mi się wychować dzieci w okresie, gdy niczego innego nie dało się robić. Po nocach pisałam doktorat. W dzień przez pierwszych siedem lat pracowałam w poradni zdrowia psychicznego dla dzieci, a potem, gdy przeniosłam się na uniwersytet, pozostałam w pracy poradnianej na jeden dzień w tygodniu. To była moja szkoła zawodu i praktyka, dzięki czemu poruszam się stale na pograniczu psychologii i pedagogiki, teorii i praktyki. Bardzo dużo pracuję, większość publikacji napisałam w nocy i podczas wakacji. Wiem, że to niezdrowe, ale dysleksja fascynuje mnie do tego stopnia, że… odpoczywam w pracy.
Wracając do pytania, muszę podkreślić, że mój mąż jest bardzo cierpliwym i wyrozumiałym człowiekiem. Rozumie, co to pasja działania, bo sam również jest pochłonięty pracą w szkole, którą założył z myślą o uczniach ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi (obecnie jest to Zespół Szkół Programów Indywidualnych). Około 60% z nich ma dysleksję. Jako artysta malarz ma dużą wyobraźnię twórczą i jest otwarty na nowe doświadczenia, dzięki czemu ta szkoła wiele dzieci uratowała, a my mamy o czym ze sobą godzinami rozmawiać.
IP: Jak powstał pomysł na „Polskie Towarzystwo Dysleksji”? Jest Pani jego założycielką?
MB: Polskie Towarzystwo Dysleksji założyłam w 1990 r. Jak na 20-latka rozwija się znakomicie, do niedawna miało 90 oddziałów w całym kraju. Moja przygoda zaczęła się od konferencji Europejskiego Towarzystwa Dysleksji w Aachen, gdzie zostałam zaproszona, by wygłosić wykład. Po wysłuchaniu mojego wystąpienia Zarząd Główny EDA zaproponował mi współpracę słowami: „Jeśli nie ty, to kto?”. Te słowa zapadły mi w serce i stały się wyzwaniem. Nie wiedziałam, że moja przygoda potrwa 20 lat i uda mi się zapalić do tej działalności tysiące ludzi w charakterze wolontariuszy. Jest to powód mojej największej dumy. Pracujemy w PTD razem: rodzice, nauczyciele, psychologowie, logopedzi, pedagodzy, pracownicy naukowi. W tym jest ogromna siła.
IP: Pełniła Pani funkcję wiceprzewodniczącej Europejskiego Towarzystwa Dysleksji. Jak to się stało? Na czym polega praca w tej instytucji?
MB: Europejskie Towarzystwo Dysleksji powstało w 1997 r., jako federacja początkowo ośmiu krajowych organizacji tego typu. Jubileuszowa konferencja miała miejsce w 2007 r. właśnie w Luksemburgu – sercu Europy. W EDA, z woli wyborców, przez 9 lat pełniłam funkcję wiceprzewodniczącej tego stowarzyszenia. Moją rolą było podtrzymywanie kontaktu z krajami Europy Wschodniej. Na dodatek potrafię „zarażać” tematem dysleksji innych. Dzięki moim inspiracjom, przekazywaniu materiałów i pomysłów powstało 5 stowarzyszeń: w Czechach (dwa), na Litwie, w Rosji. Teraz dzięki odwadze i aktywności pani Iwony Pikory oraz psychologa i pedagogów z Luksemburga, powstaje luksemburski oddział naszego stowarzyszenia.
IP: Pisze Pani bardzo dużo – jest Pani „tytanem pracy” – skąd biorą się inspiracje?
MB: Praca w poradni zdrowia psychicznego wraz z lekarzem i resztą interdyscyplinarnego zespołu specjalistów spowodowała, że bardzo dobrze poznałam problemy oraz potrzeby dzieci i ich rodziców. Dlatego tak dobrze wiem, czego im potrzeba i staram się na te potrzeby odpowiadać moimi książkami, zeszytami ćwiczeń, filmami, metodami diagnozy i terapii, takimi jak np. „masażyki dziecięce”, które mają pomagać im w relaksie i pogłębieniu kontaktu, oraz Metoda Dobrego Startu, w celu przygotowania ich do szkoły i skutecznego nauczenia liter.
IP: Jak powstał pomysł na „Metodę Dobrego Startu” – jest Pani jej twórcą?
MB: Metoda Dobrego Startu powstała z inspiracji metodą Le Bon Deport Holenderki T. Bugnet. Ogólne założenia tej metody poznałam za pomocą krótkiego przekazu ustnego. W tamtym czasie, mieszkając za „żelazna kurtyną”, nie miałam możliwości jej poznania, zakupienia literatury itp. Pracując z dziećmi przez 10 lat (raz w tygodniu) w przedszkolach, opracowałam własną metodę i opublikowałam ją w podręczniku w 1985 r. MDS ma już 40 lat i, ku mojemu zaskoczeniu, stale się rozwija. Dzięki temu, że jest elastyczna i uniwersalna, opracowujemy kolejne programy do jej stosowania wobec maluchów od 2–3 roku życia, dla przedszkolaków do 5 roku życia, dla dzieci niesłyszących, dla dzieci z opóźnieniem rozwoju mowy, dla pierwszoklasistów do nauki liter.
IP: Jakie jest Pani zdanie na temat dysleksji i wielojęzyczności. Czy przeciętny dyslektyk jest w stanie poradzić sobie z nauką dwóch, trzech języków? Pytam, ponieważ Luksemburg jest krajem, gdzie obowiązują trzy języki urzędowe.
MB: Wprawdzie w Polsce nie musimy uczyć się 4–5 języków, jak to się dzieje w Luksemburgu, to jednak skazani jesteśmy na dwujęzyczność. Nauka języka obcego sprawia problem wszystkim, a szczególnie uczniom z dysleksją, której przyczyną są zaburzenia rozwoju funkcji językowych (głównie deficyt fonologiczny). Tym bardziej, że nasz kraj 50 lat znajdował się w izolacji językowej i kulturowej, zablokowany żelazną kurtyną. Teraz staramy się ten stracony czas nadrobić.
Polskie Towarzystwo Dysleksji, działając w tej sprawie, skłoniło Ministerstwo Edukacji Narodowej do wydania w 2002 r. rozporządzenia, dzięki któremu uczeń z dysleksją na wniosek rodziców nie musi się uczyć drugiego języka obcego.
IP: Może jeszcze nietypowe pytanie. Mam na myśli rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej w sprawie udzielania uczniom pomocy pedagogicznej i psychologicznej w publicznych przedszkolach, szkołach, i placówkach, tzn. wczesną diagnozę, wczesną specjalistyczną interwencję, a w tym program i metody nauczania dostosowane do potrzeb, możliwości i stylu uczenia się oraz udział w zajęciach terapii pedagogicznej (ćwiczenia korekcyjno-kompensacyjne). Wiemy, że respektowane są na terenie Polski. Natomiast polskie szkoły są również za granicą. Czy w związku z tym to rozporządzenie dotyczy szkół poza granicami Polski, czy nasze dzieci winny mieć zapewnioną wczesną specjalistyczną opiekę, w tym diagnozę, terapię i zajęcia korekcyjne?
MB: W dniu 6 marca odbył się II Ogólnopolski Zjazd Terapeutów Pedagogicznych w Gdańsku, zorganizowany przez Polskie Towarzystwo Dysleksji i Uniwersytet Gdański, pod patronatem Minister Edukacji Narodowej i pani Katarzyny Hall. W imieniu uczestników mojego spotkania z rodzicami w Szkole Europejskiej w Luksemburgu zadałam takie pytanie pani minister. Odpowiedziała, że wszystkie szkoły polskie, także te o bardzo wąskim wymiarze czasowym, jak sobotnie szkoły za granicą, zarządzane są według tych samych praw.
IP: I na koniec, co sądzi Pani na temat ustawy pani minister Hall dotyczącej diagnozowania dysleksji?
MB: Pani minister, jako to powiedziałam w jej obecności podczas Zjazdu, mówi z nami jednym głosem – czego nigdy dotąd jeszcze nie było. To jest budujące, pomimo iż dzieli nas sporo problemów, kontrowersji, które należy przedyskutować i rozwiązać. Całe fragmenty z opracowań PTD znalazły się w materiałach szkoleniowych MEN, co oznacza zgodę na ten sposób myślenia, a w nim najważniejszym przesłaniem jest „wczesna diagnoza – wczesna interwencja”. Dysleksję rozwojową należy diagnozować do końca szkoły podstawowej, ale jednocześnie nie może być tak, żeby odmawiać diagnozy w starszych klasach czy jeszcze później, zwłaszcza że dysleksja jest problemem rzutującym na całe życie.
IP: Dziękuję bardzo za rozmowę.