NASZE PUBLIKACJE

Dostrzec, usłyszeć, poczuć. O magii tańca z Anną Majcher

Anna Majcher – absolwentka Państwowej Szkoły Baletowej w Bytomiu oraz jednej z najbardziej prestiżowych i znanych uczelni kształcących tancerzy i choreografów – Rotterdam Dance Academy. Zaproszona do udziału w festiwalu tańca współczesnego Le Transfrontalier, przyjechała ze spektaklem Song on 3 and 4 and, którego premiera miała miejsce wczoraj w Carre Rotondes, a którego powtórkę będziemy mogli obejrzeć 7 czerwca w Theater Trier. Od dziś do piątku Anna Majcher prowadzi także warsztaty tańca współczesnego dla profesjonalnych tancerzy w Studio Trois C-L przy rue de Strasbourg. Spotykamy ją przy Exit07 tuż po premierze Song on 3 and 4 and w realizacji Agnieszki Doberskiej i Daniela Galaski. 


Marcin Wierzbicki: Ukształtował Cię Śląski Teatr Tańca... 

Anna Majcher: W pewnym sensie tak. Jacek Łumiński był moim pierwszym nauczycielem tańca współczesnego i wiele mu zawdzięczam. Nie chciałabym jednak być „zaszufladkowana“ jako artystka Śląskiego Teatru Tańca, szczególnie, że ścieżka mojej edukacji wybiegła poza Bytom. W Rotterdamie otworzyłam się na zupełnie nowe wyzwania. 

MW: Kiedyś tańczyłaś, a teraz tworzysz spektakle wykonywane przez innych tancerzy? 

AM: Zupełnie nie tak. Ja przede wszystkim tańczę. Tak naprawdę to jestem (bardzo :) ) początkującym choreografem. Choreografię studiowałam w Rotterdamie i od tamtego czasu zajęłam się także tą dziedziną sztuki. 

MW: Jak to się robi, że początkujący choreograf otrzymuje prestiżowe zamówienia i jest zapraszany na międzynarodowy festiwal, by prowadzić zajęcia z profesjonalistami? 

AM: Właściwie nie robi się nic ;) . Oczywiście ponad to, co robić należy. Od kilku lat realizuje różne projekty tak w Polsce jak i w Holandii. Brałam udział m.in.kilka razy w Międzynarodowej Konferencji Tańca Współczesnego w Bytomiu jako uczestnik, potem wykładowca. Śląski Teatr Tańca, jako polska strona festiwalu Le Transfrontalier zaprosiła mnie bym stworzyła spektakl specjalnie na tę okazję. I tak też się stało. 


MW: Song on 3 and 4 and to realizacja na specjalne zamówienie festiwalu Le Transfrontalier, a wiec i (pra)premiera, którą właśnie miałem okazję obejrzeć. Były jakieś założenia, ograniczenia, może temat, który narzucili Ci organizatorzy festiwalu, czy miałaś pełną swobodę w tworzeniu spektaklu? 

AM: Nie. Nie było żadnych ograniczeń czy sugestii co do tematyki. Mogłam więc skupić się na tym, co dla mnie w tej chwili ważne, a więc na temacie rozwoju osobistego, czyli procesie, który obejmuje kilka okresów np. zależności, niezależności i równości względem jakiegoś elementu lub relacji. Nie chodzi mi tylko o relacje międzyludzkie ale i inne. Jak relacja z przestrzenią czy czasem, formą. Właśnie takie relacje są zawarte w spektaklu. 


MW: Tancerze pełnią więc rolę punktów w układzie współprzędnych? Czy tak właśnie tworzyłaś ten projekt? Z kartką w kratkę, ołówkiem i kalkulatorem? 

AM: Może nie z kalkulatorem ale z dużą ilością kartek. Ogromną rolę w procesie kreacji miała jednak intuicja, zwykłe wyczucie czasu, poczucie rytmu. Sugeruje to poniekąd tytuł. 

MW: A więc Song on 3 and 4 and to po prostu przeniesienie typowego dla rytmiki „taktowania“, wyliczania „trzy-i-cztery-i“? 

AM: Tak. Zawsze fascynowała mnie polimetria – równoczesne taktowanie na 3 i 4, gdzie metrum lewej i prawej ręki rozchodzi się i schodzi cyklicznie. Takie zabiegi stosuje także w różnych aspektach w moim spektaklu. 

MW: To fascynujące, szczególnie, że po obejrzeniu Song on 3 and 4 and muszę powiedzieć, że bije z niego przede wszystkim emocja. Jest niezwykle energetyczny i nie sposób wyłowić z niego tę chłodną arytmetykę, algorytmiczność. Mam nadzieję, że taki odbiór swojego dzieła także akceptujesz? 

AM: To że,wybrałam tak nieemocjonalny sposób pracy, wcale nie wyklucza powstania emocji i tego co dochodzi do widza. Ja poprostu zamiast mówić tancerzom, by w danej scenie odczuwali narastający gniew lub irytację, wskazywałam im raczej określony typ pracy z czasem (w tym przypadku ciągłe przyspieszanie kroku). Emocje, które budzą się we mnie jako obserwatorze tego zdarzenia, sa dla mnie ważniejsze niz te, które odczuwają tancerze. To, że tancerze nie myślą o emocjach nie znaczy, że widz patrząc na nich ich nie odczuwa, że one nie istnieją. 


MW: Zapytam więc Twoich wykonawców – Agnieszkę i Daniela – jak czuliście się w tej realizacji? Czy taniec do muzyki, której niemal jedynym motorem napędowym jest rytm oraz repetycyjność, gdzie priorytetem jest realizacja pewnych precyzyjnych założeń przy jednoczesnym otwarciu na improwizację – pozwolił czuć się Wam bardziej wykonawcami czy współtwórcami tego spektaklu? 

Daniel Galaska: Tancerz z założenia jest współtwórcą spektaklu. W końcu to on sam – poprzez ciało i ruch – staje się przekaźnikiem tego, co chciał powiedzieć choreograf. Nie da się tego zrobić bez subiektywnego podejścia, bez „wkładu własnego“ wykonawcy. Oczywiście autorem muzyki, układu choreograficznego, sposobu zagospodarowania czasu, ruchu i przestrzeni jest Ania i to ona przede wszystkim jest twórcą tego projektu. 


Agnieszka Doberska: Przekazanie za pomocą tańca czyichś idei to przede wszystkim wyzwanie. Z jednej strony ważne jest by każdy gest realizował zamierzenia autora, z drugiej jednak nie da się pominąć interpretacji, a więc spojrzenia wykonawcy na to dzieło. Połączenie tych dwóch elementów nie jest rzeczą łatwą, dlatego sukces zawsze daje taką satysfakcję. Myślę, że „wyzwanie“ to najwłaściwsze słowo. 

DG: To jest także kwestia odpowiedzialności za dzieło. Wykonawca zawsze powinien brać 100% odpowiedzialności za jego odbiór, bo to w końcu od niego zależy, co i w jakiej formie dotrze do widza. Oczywiście dobrze, jeśli choreograf jest na widowni, tak jak dziś, to zawsze dodaje pewności siebie. Za dwa tygodnie w Trewirze gramy jednak sami i wtedy odpowiedzialność nas, jako wykonawców, za realizację idei zawartych w spektaklu wydaje się być nawet wyższa od tych stu procent. 


MW: Na koniec pytanie o inne wydarzenie festiwalu Le Transfrontaier. 30 maja w Carre Rotondes (i później, 4 czerwca w Theatre Trier) wielkie przedstawienie Śląskiego Teatru Tańca z Bytomia pod tytułem “Zobaczyć świat w ziarnku piasku” (To see the world in the grain of sand). Co możesz powiedzieć o tym spektaklu? 

AM: Przede wszystkim, że trzeba go zobaczyć, bo naprawdę warto. Jacek Łumiński, dyrektor artystyczny i choreograf Śląskiego Teatru Tańca, jest autorem oryginalnej techniki tańca współczesnego znanej na całym świecie pod nazwą „polska technika tańca“ opartej na polskich i żydowskich elementach tańca tradycyjnego. 

MW: A więc melanż kroków kujawiaka i oberka tańczonych w kręgu?... 

AM: Nie. To nie są aż tak bezpośrednie asocjacje. Chodzi raczej o pewną energetyczność, charakter ruchu, impulsywność, zmienność rytmu, jego szorstkość. Tancerze Śląskiego Teatru Tańca ćwiczą się w tej technice od początku, toteż ich realizacje takie jak choćby To see the world... są naturalną kontynuacją techniki, w której czują się najlepiej i na której z całą pewnością najlepiej się znają. 

MW: A o czym opowiada sam spektakl? 

AM: Nie powiem, żeby nie psuć odbioru tym, którzy będą chcieli przyjść w sobotę do Carre Rotondes, by go obejrzeć. Powiem natomiast tyle, że podczas spektaklu z pewnością można dostrzec świat w ziarnku piasku. Mnie się to w każdym razie udało :) 

MW: Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów pedagogicznych na jutrzejszych warsztatach! 

AM: Dziękuję i pozdrawiam.