- Obrazy Edwarda Dwurnika podziwiać można obecnie także w Brukseli w Galerii Katarzyny Napiórkowskiej. Z tej okazji zamieszczamy tekst o twórcy oraz jego dziele autorstwa Justyny Napiórkowskiej, zachęcając tak do lektury, jak i do obejrzenia prac znanego polskiego malarza przy okazji wizyty w Brukseli.
Edward Dwurnik – malarstwo
Edward Dwurnik od czasu swojego debiutu w 1968 roku pozostaje jednym z najbardziej znanych malarzy polskich. Skąd wziął się fenomen Edwarda Dwurnika, jak go wytłumaczyć? Talentem? Tak, bezwzględnie. Potrzebą tworzenia – niewątpliwie. Umiejętnością znalezienia dobrych tematów – także. I jeszcze konsekwentną pracą.
O malarstwie Dwurnika powiedziano wiele. Malarz stworzył kilkanaście cykli, w których ujęte są obrazy i gwasze. Jako jeden z nielicznych, jeszcze zza żelaznej kurtyny zdobył uznanie na świecie, między innymi na wystawie Documenta w Kassel. To nie oczekiwanie na wenę, ale raczej próba dogonienia momentu, sytuacji, tematu; artystyczna wizja, ale przede wszystkim dużo konsekwentnej pracy sprawiło, że Dwurnik wciąż dobrze mierzy się ze współczesnością i pozostaje malarzem awangardowym.
Młody, gniewny, w kanoniczny sposób zbuntowany Dwurnik zafascynował się Nikiforem, tak odcinającym się od tego co się wówczas w malarstwie działo. Nikifor był trochę jakby autystycznie zanurzony w swoim świecie. Nieczuły na mody, nieulegający wpływom, niezmienny. Co z tego wyniósł Dwurnik, wówczas debiutujący malarz?
Świadomość, która odtąd miała zaciążyć na jego twórczości. Dwurnik, młody absolwent ASP stał się wówczas nie tylko malarzem, ale malarzem świadomym swoich celów, określonym i wyrazistym. Artysta dojrzałym.
Zachwyt nad Nikiforem trwa do dziś. Ale bardziej niż treść jego obrazów, Dwurnika ukształtowała ich forma. Umiejętność syntezy, do której zdolny był artysta pozostający przez całe życie na progu własnego dzieciństwa. To, co u Nikifora najwybitniejsze, było u niego całkowicie samodzielne, nie wyuczone, ale wyczute. Kolor, który tak czuć mogli mistrzowie weneccy i wielcy polscy koloryści, a tu – nad światem barw zapanował malarz naiwny, krynicki samouk. Forma, tak syntetyczna, uproszczona, nie tylko czerpana z dziecięcego sposobu patrzenia, ale bezpośrednio z nim związana. Nikifor nigdy nie dorósł. Krawat i marynatka, w którą „ubrał go” sukces nie unicestwiły tego dziecka.
Za to Dwurnik szybko wyrósł i jako malarz nigdy nie zajmował się tematami miałkimi. Nie infantylizował. Nie uprawiał interesującej, ale nie wnoszącej wiele groteski. Stał się poważnym malarzem, którego jednak łatwiej można porównywać z Breughlem, niż z Baconem.
Dwurnik w swoich obrazach mieści siłę formy, wyrażającą się przez bezbłędne kompozycje, absolutny prymat koloru, śmiałość. Mieści też treść, która do czegoś konkretnego się odnosi. Malował serie sportowców, robotników, cykl „zachwytu nad tłumem”, obrazy z breuglowskim zagęszczeniem postaci. Obrazy będące jak próba alergiczna, reakcją na świat. W pewnym momencie zaoferował sobie chwilę wytchnienia. W obrazach „Pollockowskich”, jak amerykański malarz wylewał farbę na leżące płótno. Odpowiedzialność za skutek malarski oddawał przypadkowi i doborowi farb. Jakby w jakiś rytualny sposób chciał oddzielić się od wszystkich figuratywnych obrazów, od tysięcznych postaci, których moment z życia kiedykolwiek zdążył zatrzymać na płótnie.
Potem wrócił do swoich „kanonicznych” tematów. Maluje Warszawę, Kraków, Gdańsk i Barcelonę, ale także Brukselę, Paryż i Wenecję. Widziane z lotu ptaka, introspekcyjne, jakby mieszczące w sobie wgląd w sekretne życie miast. Budynki, topografia ulic powraca na cyklach obrazów miejskich. Na tym tle pojawia się często to co dziwi, budzi protest i bunt, żenuje i zawstydza. Jest to malarstwo, które staje się kroniką wypadków, zapisem wydarzeń. Ale nie ma w nim morału. Nie ma winy. Nie ma kary. Nie ma rozgrzeszenia. Jest tylko potrzeba tworzenia, tu i teraz.
Obrazy Edwarda Dwurnika prezentuje Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli.