- Wstyd przyznać, ale Jane Birkin znałem tylko z jej debiutu aktorskiego w „Powiększeniu” Antonioniego. Kto z nas nie pamięta słynnej zmysłowej sceny z dwiema nagimi modelkami? Od tego czasu ta ikona rewolucji seksualnej, długoletnia partnerka i muza Gainsburga zagrala w blisko 100 filmach, współpracując między innymi z Vadimem, Doillonem, Tavarnierem czy Piccolim. Jej burzliwe życie prywatne zaowocowalo trzema córkami z różnych związków. Piszę o tym nie bez przyczyny, o czym za chwilę.
Birkin dopiero niedawno odważyła się stanąć po drugiej stronie kamery - jej kinowy debiut reżyserski „Boxes” mieliśmy okazję zobaczyć w pierwszym dniu festiwalu. Byłem bardzo ciekawy tego filmu, zwłaszcza, że w Cannes spotkał się z ogromnym zainteresowaniem, a późniejsze recenzje były powściągliwe.
Film to słodkogorzka historia dojrzałej kobiety, która przywracając wspomnienia osób jej bliskich próbuje zmierzyć się ze swoją przeszloscią. Anna (w tej roli Birkin) przy okazji przeprowadzki musi zająć się rozpakowaniem nagromadzonych pudeł. Każde nowe pudełko wywołuje w niej falę wspomnień...
Birkin zmusza nas do zastanowienia się, na ile nasze dotychczasowe życie to bolesny bagaż wspomnień, a na ile doświadczenie, które czyni nas lepszymi i pozwala wzbogacić relacje z innymi.
Retrospektywa opowiedziana jest bardzo interesująco głównie dzięki ciekawemu zabiegowi stylistycznemu - narracja jest nielinearna nie tylko czasowo, ale również „osobowo” – we wspomnieniach konfrontowane są postacie, które nigdy nie miały prawa się spotkać. To owocuje cennymi dla bohaterki wyznaniami, bywa jednak też chwilami bardzo bolesne.
Niewątpliwie film jest bardzo kobiecy, co mnie bardzo się podoba (lubię kino nazywane eufemistycznie „kinem kobiecym”) – ale niejako przy okazji można mu zarzucić, że jest zbyt autobiograficzny, a więc dość hermetyczny. W spotkaniu po projekcji Birkin przyznała, ze jest to dla niej film bardzo osobisty. Oczywiście relacja matki z córkami z różnych związków będąca osią filmu jest wyraźnie autobiograficzna. Ja broniłbym jednak tezy, że film mimo wszystko pokazuje prawdy uniwersalne, którym wielu z nas mogą się kiedyś wydać ważne. Nasze życie składa się z takich pudełek, w których zamykamy uczucia, związki i relacje z innymi. Nauczmy się tak żyć, abyśmy otwierając kiedyś male zakurzone pudełko, mogli przywołać wyłącznie dobre wspomnienia. i żebyśmy nie żałowali, że czegoś tej osobie nie zdążyliśmy powiedzieć, zanim odeszła...
Mocnym atutem filmu jest obsada. Obok Birkin możemy rownież zobaczyć Geraldine Chaplin (świetna, przekonywająca rola matki Anny), Michela Piccoli (ojciec), Natache Regnier (Fanny) i Lou Doillon (Camille), wreszcie Johna Hurta (ojciec Fanny) i Annie Girardot (Josephine).
Film był nominowany do Złotej Kamery za najlepszy debiut na ostatnim festiwalu w Cannes. Nagrody tej jednak nie dostał. Dlaczego? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, drugiego dnia festiwalu postanowiłem zobaczyć zdobywcę tej nagrody, film "Meduzot" („Meduzy”).
„Meduzy” to reżyserski debiut dwójki scenarzystów i aktorów izraelskich Shiry Geffen i Etgara Kereta. Muszę przyznać, że jest to film, który spodobał mi się już od pierwszych ujęć.
Podobnie jak u Birkin jest to film o kobietach, jednak spektrum ich losów jest dużo szersze. Główną bohaterką jest młoda dziewczyna Batia - w tej roli Sarah Adler, którą mogliśmy zobaczyć ostatnio w „Marii Antoninie” Coppoli. Batia właśnie rozstała się z chłopakiem, ma problemy z mieszkaniem, traci pracę w restauracji. Wokół niej pojawia się cała galeria postaci: widzimy pannę młodą, która na weselu łamie nogę i miesiąc miodowy musi spędzać w pokoju hotelowym; fotograficzkę, również wyrzuconą z pracy; amatorską aktorkę teatralną, która przygotowuje się do swej życiowej roli; jej matkę, która nie potrafi córce pokazać swojej miłości; emigrantkę z Flipin, która za wszelką cenę szuka pracy; wreszcie znalezioną na plaży małą dziewczynkę, która odegra kluczową rolę w zyciu Batii.
Wszystkie te historie, mimo splotów akcji biegną jakby obok siebie, bowiem bohaterowie nie dopuszczają do siebie głębszych interakcji. Żyją niczym tytułowe meduzy- podobnie jak one samotnie dryfują niesieni nurtem życia.
Brzmi to patetycznie, ale na szczęście film jest daleki od patosu. Keret pokazuje bohaterów zwyczajnych, borykających się z problemami życia codziennego, trochę zagubionych w rzeczywistości, próbujących odnaleźć sens w życiu. Takich filmów nakręcono już wiele, „Meduzy” wyróżnia przede wszystkim mimo wszystko ciepłe ujęcie tematu (w którym film troche przypomina współczesne kino czeskie) i co najważniejsze zakończenie, które pozwala spojrzeć w przyszłość z nadzieją.
Dlatego film polecam wszystkim miłośnikom kina bohatera zwyczajnego, który potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie; kina pokazującego jednocześnie - bez zbytniego patosu i sentymentalizmu - uniwersalizm pewnych wartości.
makar