- Największa sala kinowa w Luksemburgu pęka w szwach, słychać gwar pięciuset osób… Wreszcie gaśnie światło, zapadam się w czerwony, miękki fotel… i czeka mnie pierwsze zaskoczenie - mocne punkowe uderzenie w czołówce filmu. Muzyka to jeden z największych atutów najnowszego dzieła Wajdy. Piosenki Brygady Kryzys, Dezertera, Proletaryatu, Aya Rl, wreszcie zapadająca w pamięć "Kocham wolność" Chłopców z Placu Broni nie są tłem, ale aktorem "z krwi i kości", dynamizującym film i nadającym mu klimat. Wielki plus dla reżysera za otwartość.
Ochłonąwszy po zderzeniu z falą mocnego dźwięku, mogę skupić się na obrazie i obserwować Orianę Fallaci przemierzającą znajomy krajobraz (nigdy nie byłam na gdańskiej Zaspie, ale szare bloki z wielkiej płyty wyglądały we wszystkich miastach tak samo). Warto zwrócić uwagę na każdy szczegół, bo Maria Rosaria Omaggio solidnie przygotowała się do roli, kolekcjonując rekwizyty "z epoki".
Z mercedesa Włoszki kamera przerzuca nas do mieszkania Wałęsów, gdzie trwają lekko gorączkowe przygotowania do wizyty słynnej dziennikarki. Na ten moment czekało chyba większość widzów – wreszcie Lech, (prawie) we własnej osobie. Czy rzeczywiście wygląda i mówi jak były prezydent, znany ze stylu nie do podrobienia i z nieprzetłumaczalnych bon motów? O Robercie Więckiewiczu i jego przygotowaniach do tej roli napisano już sporo, ale nie sposób pominąć znaczenia jego kreacji dla całokształtu filmu. W ostatnich latach zagrał w tak wielu ważnych produkcjach, że niemal "wychodził z lodówki", ale zupełnie nie przeszkodziło mi to w odbiorze tej roli. Metamorfoza jest totalna. Więckiewicz oczywiście nie staje się Wałęsą, ale wciela się w niego. Naśladuje go, nie przedrzeźniając. To nie podróbka, to doskonała kopia. Od sposobu poruszania się przez mimikę, sposób mówienia aż po tembr głosu. Trudno mi wyobrazić sobie, by ktoś mógł zrobić to lepiej.
Fallaci i Wałęsa zaczynają rozmowę, podobno zresztą w rzeczywistości mniej uprzejmą, niż to pokazuje to film. W pierwszych słowach Wałęsa buńczucznie próbuje narzucić swoje reguły gry. To chyba pierwszy z wielu momentów, który wzbudził śmiech widzów. Tak, to Wałęsa, którego znamy, zawsze pewny siebie, który bez ogródek, choć w nieco mętny sposób mówi, co myśli - a przecież "myśli to, co mówi". W sposób zamierzony czy nie, film jest zaskakująco często zabawny. Czuć rękę odpowiedzialnego za scenariusz Janusza Głowackiego, choć nie do końca udało się uniknąć patosu.
Rozmowa z Fallaci jest ramą spinającą film, w którym zobaczymy sceny z lat 1970 – 1989. W większości z nich pojawia się tytułowy bohater, ale sceny z jego udziałem przeplatane są zdjęciami archiwalnymi i scenami zbiorowymi. Dynamiczny, rwany montaż jest zresztą kolejnym walorem tego filmu, nadaje mu nowoczesny charakter i podobnie jak muzyka daje nadzieję, że obraz przebije się do świadomości także młodszej części publiczności. Nie odniosłam wrażenia, aby był to, jak piszą niektórzy, kolejny film "oświatowy", na pewno jednak warto zobaczyć go również po to, by chociażby w zarysie odtworzyć sobie w pamięci – lub poznać – ciąg zdarzeń, które doprowadziły do upadku PRL. Oraz przypomnieć sobie, że tenże PRL to nie tylko barejowskie absurdy, wczasy pracownicze i generalnie spokojne bytowanie, zakłócane koniecznością spędzania czasu w kolejkach za szarym papierem toaletowym. To także brutalne przesłuchania, czołgi na ulicach i groźba zbrojnej inwazji. To jedno z dojmujących wrażeń, utrzymujących się długo po opuszczeniu czerwonego, miękkiego fotela.
Gdy tylko dowiedziałam się, że powstanie film o Wałęsie, byłam ciekawa, czy będzie to hagiografia. Według mnie tak się nie stało, choć łatwo wyczuć intencję przywrócenia Wałęsie należnego miejsca w historii, o czym reżyser wprost mówi w wywiadach. Nie waha się jednak pokazywać śmiesznostek ani błędów swojego bohatera. Wątek współpracy z SB jest być może nadmiernie wyeksponowany, tak jakby misją filmu było potwierdzenie wyroków sądów lustracyjnych. Na szczęście wątek ten nie jest poprowadzony do bólu jednoznacznie, pozostawiając widzowi pewien margines interpretacji.
Film nie stawia Wałęsie pomnika także dzięki temu, że nie przedstawia go bynajmniej jako jedynego inspiratora czy organizatora "Solidarności". Na ekranie pojawiają się m.in. Anna Walentynowicz, Bogdan Borusewicz, Alina Pieńkowska, Andrzej Gwiazda, Henryka Krzywonos (kolejne zaskoczenie - w tej roli rewelacyjna Dorota Wellmann). Ich postacie są co prawda ledwie zarysowane, nie pozostawiając wątpliwości, kto jest głównym bohaterem filmu. Organizacja strajków i wolnych związków czy opracowanie postulatów strajkowych pokazane są jednak jako wysiłek zbiorowy, w którym Wałęsa pełni istotną rolę przywódcy porywającego tłumy, "robotniczej twarzy" nowego społecznego ruchu.
Do słabszych stron filmu należy postać Danuty Wałęsy – po lekturze wspomnień prezydentowej wydaje się, że jej osoba i relacje z mężem zostały przedstawione na ekranie nie do końca zgodnie z rzeczywistością, zbyt cukierkowo. Również wybór Agnieszki Grochowskiej do tej roli był niezbyt trafny, bo mimo wysiłków charakteryzatorów aktorka wydaje się jednak pochodzić z "innej bajki". Spośród scen z jej udziałem największe wrażenie, jako najbardziej wiarygodna, wywarła na mnie rozmowa z dziennikarzami w kuchni, gdy Danuśka, nadrabiając miną, przyznaje w prostych słowach, że rzeczywistość ją przytłacza.
Inny minus "Wałęsy. Człowieka z nadziei" to na pewno wspomniany patos. Czy jednak dałoby się go zupełnie uniknąć, podejmując taki temat? Najlepiej oceńcie to sami. Następna szansa już 23 października w kinie Ariston w Esch-sur-Alzette.